Spowiedź także nie jest wizytą u psychoanalityka; to sakrament, który daje duuuuużo więcej
W Wielkim Poście staramy się znaleźć zagubioną drogę do Boga. Katolikowi traktującemu swoją wiarę poważnie, trudno sobie wyobrazić ten powrót bez oczyszczenia swojej duszy w sakramencie pokuty.
Temu właśnie sakramentowi poświęcony jest tekst Agnieszki Niewińskiej opublikowany na łamach dzisiejszego numeru „Uważam Rze”. Krótkie omówienie można znaleźć TUTAJ.
Generalnie idzie o to, że w dzisiejszych czasach coraz więcej osób stara się w miarę możliwości korzystać z opieki stałego spowiednika lub opiekuna duchowego. Dla nich każda spowiedź to nie tylko wyznanie grzechów i uzyskanie rozgrzeszenia. W spowiedzi szukają pomocy, rozwiązania trudnych życiowych problemów. Od spowiednika wymagają nieraz pocieszenia, innym razem zachęty, czasem wręcz surowej reakcji, która zmobilizuje do radykalnej poprawy.
To wszystko prawda, ale niezależnie od tego, gdzie się spowiadamy, u jakiego księdza i czy usłyszymy coś mniej lub bardziej światłego, to spowiedź wciąż jest skuteczna. Pociecha, otucha i zachęta, która płynie ze spowiedzi, są pochodną tego, że w tym sakramencie są nam odpuszczane grzechy i znowu z czystym sercem możemy się spotykać w Komunii Świętej z Chrystusem.
Wszystkim życzę samych pięknych spowiedzi i dobrych spowiedników. Jednak często wygląda to różnie. Szczególnie, kiedy sakrament pojednania odkładamy na ostatnią chwilę. Ogromne kolejki i zniecierpliwienie to atmosfera, która nie sprzyja dobrej spowiedzi. Jednak nawet w tak trudnych warunkach szczera spowiedź jest skuteczna. Daje nam to, co najważniejsze – rozgrzeszenie.
O. Piotr Jordan Śliwiński mówił niespełna miesiąc temu, że spowiedź coraz częściej traktuje się jak tabletkę przeciwbólową, która ma szybko ukoić nasze bolączki. Ja po lekturze tekstu w „Uważam Rze” mam takie osobiste odczucie, że spowiedź potraktowano trochę jak wizytę na kozetce u psychoanalityka, która poza wszystkim innym, poprawia penitentom samopoczucie.
Tymczasem ważne jest, żeby przystępując do kratek konfesjonału, nie stracić tego, co najważniejsze.
Nieraz wychodzimy ze spowiedzi jacyś tacy połamani, bo spowiednik był za ostry, innym razem zbyt delikatny, bo powiedział to czy tamto, a czego innego w ogóle nie powiedział. To są wszystko ważne sprawy i często bolą. Jednak są to kwestie drugorzędne, bo tak naprawdę spotykamy się z Bogiem i to z Nim mamy sprawę do obgadania.
Ksiądz jest tu tylko koniecznym przekaźnikiem. Po jednej czy drugiej wpadce warto się zastanowić, czy nie poszukać stałego spowiednika, do którego można mieć pełne zaufanie. Można pomyśleć, czy nie lepiej spowiadać się w sąsiedniej parafii. Można wiele zrobić, by uniknąć rozczarowań. Byle tylko nie obrażać się na samą spowiedź, bo to nie jest hamburger złapany w biegu, który szybko i skutecznie ma zaspokoić nasze łaknienie. Dobrze by było też zmówić modlitwę w intencji spowiednika. Przecież to też człowiek, który może mieć lepszy lub gorszy dzień