„Wziąłem brewiarz i różaniec”. 70 lat temu aresztowano kard. Stefana Wyszyńskiego

Był późny, piątkowy wieczór 25 września 1953 roku gdy do bramy Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej zapukali smutni "panowie w ceratach". "Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curiculum mego życia" - pisał kard. Stefan Wyszyński

Tuż przed aresztowaniem kard. Wyszyński odprawił jeszcze Mszę Świętą w kościele akademickim św. Anny, a po niej spotkał się ze studentami, których prosił: “Mówcie różaniec. Znacie obraz Michała Anioła Sąd Ostateczny? Anioł Boży wyciąga człowieka z przepaści na różańcu. Mówcie za mnie różaniec”.

Tak kard. Wyszyński opisał moment aresztowania w swoich zapiskach:

Usłyszałem kroki skierowane do mego mieszkania. Przyszedł ksiądz Goździewicz. Melduje, że jacyś panowie przyszli z listem od ministra Bidy do biskupa Baraniaka i proszą o otwarcie bramy. Wyraziłem zdziwienie: „O tej porze?” (…) Tknięty przeczuciem, wstałem i ubrałem się. Istotnie, w bramie stało kilka osób i mocno szturmowało klamkę. (…) Już dobrze wiedziałem, kto nas odwiedza. Zszedłem na dół i kazałem otworzyć bramę. Właśnie w tej chwili wszedł bp Baraniak, prowadzony z ogrodu przez grupę ludzi, którzy tłumnie weszki do Sali Papieży.

„Ci panowie – mówi biskup – chcieli strzelać”. Szkoda – odpowiedziałem – wiedzielibyśmy, że to napad, a tak to nie wiemy, co sądzić o tym nocnym najściu. Jeden z panów wyjaśnia, że przychodzą w sprawie urzędowej i że dziwią się, iż nikt bramy nie otwiera. Odpowiadam: „Godziny urzędowe są u nas za dnia i wtedy i bramy, i drzwi są otwarte. Teraz nikt u nas nie urzęduje”. „Ale państwo ma prawo – odpowiada ów pan – zwrócić się do obywateli, kiedy chce”.

Jeden z panów zdjął palto, wyjął z teki list i otworzywszy – podał papier, zawierający decyzję rządu z dnia wczorajszego; mocą tej decyzji mam natychmiast być usunięty z miasta. Nie wolno mi będzie sprawować żadnych czynności związanych z zajmowanymi dotąd stanowiskami.

Oświadczyłem, że nic zabierać nie mam zamiaru. Jeden z urzędników zaczął tłumaczyć, że życie ma swoje wymagania. Odpowiadam, że tym wymaganiom każdy obywatel czyni zadość w swoim domu.

Przyniesiono mi palto i kapelusz. Wziąłem brewiarz i różaniec.

Wstąpiłem na chwilę do kaplicy, by spojrzeć na tabernakulum i na moją Matkę Bożą – w witrażu. Zeszliśmy na dół. Z progu raz jeszcze spojrzałem na obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, wiszący nad wejściem do sali papieskiej, raz jeszcze złożyłem protest i wyszedłem do samochodu. Wsiadło trzech panów.

fot. Tomasz Gołąb/Gość Niedzielny

Po przybyciu do Rywałdu Królewskiego, pierwszego miejsca uwięzienia:

Zostałem sam. Na ścianie, nad łóżkiem, wisi obraz z podpisem: “Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy głos przyjazny, który wywołał wielką radość. Przecież stało się to, czym tyle razy mi grożono: pro nomine Jesu contumelias pati. Lękałem się, że już nie będę miał udziału w zaszczycie, którego doznali wszyscy moi koledzy z ławy seminaryjskiej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia. Większość z nich oddała tam swe życie; kilku wróciło w stanie inwalidów, jeden umarł po odbyciu więzienia polskiego.

Prymas Tysiąclecia spędził w internowaniu trzy lata – od 25 września 1953 roku do 28 października 1956. W tym czasie powstał m.in. program Wielkiej Nowenny z okazji tysiąclecia Chrztu Polski oraz Jasnogórskie Śluby Narodu.

Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curiculum mego życia. Jednak lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła Powszechnego w świecie – jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego Narodu; lepiej dla moich diecezji i dla wzmocnienia postawy duchowieństwa. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy. Ten wniosek zamykam dziś, w godzinie mego aresztowania, swoim Te Deum i Magnificat.

kh/archwwa.pl

PODZIEL SIĘ

© Copyright - Archidiecezja Warszawska - created by baj@com